Był sobie kryzys, czyli o jaskółce, która wiosny nie uczyniła
W piątek obchodziliśmy pięćdziesiątą rocznicę zdobycia przez Wojciecha Fortunę złotego medalu olimpijskiego w Sapporo. Warto przy tej okazji zwrócić uwagę na to, że wielki sukces polskiego narciarstwa nie przełożył się na rozwój dyscypliny w kraju. Taki rzut oka w przeszłość pozwala jeszcze bardziej docenić to, w jaki sposób udało się w Polsce wykorzystać koniunkturę na skoki po sukcesach Adama Małysza.
- 48 lat czekaliśmy na taki właśnie sukces. Wojtek spełnił moje i moich kolegów marzenia. Dlatego witaliśmy go tak serdecznie, a mnie szczególnie cieszy to, że z otwartym sercem przyjęli go koledzy-zawodnicy. Fortuna zmobilizował wszystkich do sportowej walki. Uważam, że dzisiaj rozpoczyna się nowy okres w naszym narciarstwie – mówił z entuzjazmem Stanisław Marusarz po powrocie do Polski złotego medalisty z Sapporo, Wojciecha Fortuny. Niestety nawet największe autorytety się mylą. Tak też było w tym przypadku.
Jak dobrze wiadomo Fortuna nigdy już do formy z japońskiej imprezy nie nawiązał. – Moja miłość do skoków skończyła się w Sapporo – powie po latach złoty medalista zimowych igrzysk. W kraju zamiast wielkiego boomu na skoki nastąpił największy od lat kryzys, który trwał niemal do końca lat 70. Proponujemy, by spojrzeć na tamten trudny czas przez pryzmat tego, jak sytuację relacjonowała ówczesna prasa, głównie Gazeta Krakowska. Taka mozaika stworzona z fragmentów tekstów pozbawiona odautorskiego komentarza pozwoli szerzej spojrzeć na to, jak można zaprzepaścić szanse na korzystanie z owoców sukcesu.
Nie tak powinien wyglądać nowoczesny trening
„Znowu jest głośno w świecie narciarskim o polskich skoczkach, ściślej mówiąc o jednym zawodniku — Stanisławie Bobaku, który na Turnieju Czterech Skoczni 1974/75 zadziwił fachowców rewelacyjną formą. Temu niespełna 19-latkowi wróży się wielką karierę. Trenerzy twierdzą, że jest pracowity, uparty, nie ma przewrócone w głowie. Czy jednak S. Bobak na stałe zdobędzie miejsce w światowej elicie, czy za rok, dwa nie podzieli losu Kocjana, Daniela-Gąsienicy, Fortuny, zawodników — meteorów, którzy błyszczeli przez co najwyżej jeden sezon, a potem stawali się zawodnikami przeciętnej klasy?”
„Słowa trenera podczas treningu zagłusza szum wyciągu, nie bardzo wiadomo czy zawodnicy je zrozumieli. Najprościej byłoby przekazać uwagi zawodnikom za pomocą krótkofalówek, ale takiego sprzętu w PZN nie ma! I trener Janusz Fortecki pilnie obserwuje trening. Po którymś tam skoku mówi: - nie tak powinien wyglądać nowoczesny trening. Dla nas sygnałem czy zawodnik jest w formie czy też nie, jest — długość skoku. A to bywa często złudne. O długości skoku decyduje przede wszystkim szybkość skoczka na progu. Potrzebna jest wiec aparatura do pomiaru szybkości. Mając tabele można od razu wyliczyć — ile metrów powinien skoczyć zawodnik przy takiej a takiej szybkości. Skacze krócej — nie ma formy. Kiedy skoczkowie z NRD trenowali w Szczyrbskim Jeziorze — dodaje - wraz z 10 zawodnikami przyjechała ekipa złożona z 14 osób! U nas robią to 2 osoby. Podobnie Austriacy mają do pomocy cały sztab techników, specjalne laboratorium do pomiaru szybkości. Wszystkie skoki zawodników na treningu są filmowane. W NRD np. skoczkowie jeszcze w czasie treningu mogą odtworzyć swoje skoki na magnetowidzie. Jakie to udogodnienie — nie musze chyba przekonywać. Naukowe metody treningowe poszły tak daleko, że skoczkowie (w NRD) korzystają z tunelów aerodynamicznych, gdzie w warunkach niemal identycznych jak na skoczni — zawodnik pracuje najwłaściwszym ułożeniem ciała.”
Trenujemy jak za czasów Bronka Czecha
„Tadeusz Pawlusiak — zawodnik, który skacze już dość długo i widział treningi rywali twierdzi, że trenujemy jak za czasów Bronka Czecha, tyle — że więcej. Magnetowid był w tym roku tylko raz do dyspozycji skoczków. Sam byłem świadkiem jak J. Fortecki opóźniał rozpoczęcie treningu, żeby poczekać na ekipę telewizyjną. „Dzięki temu chłopcy zobaczą wieczorem swoje skoki i błędy jakie robią”. Druga sprawa — polscy skoczkowie stanowczo za późno rozpoczynają sezon. Sezon letni był do tej pory praktycznie stracony, gdyż nie ma w Polsce porządnej skoczni igelitowej. Jest wprawdzie obiekt igelitowy w Szczyrku, ale w tak fatalnym stanie, że skoczkowie myślą tylko o tym jak ustać skok. O wyciągu- — ma mowy.”
„Dzisiaj większa część fachowców przychyla się do poglądu, że podstawową formę trzeba wypracowywać na igelicie (np. skoczkowie z NRD mają takich skoków 500—700, nasi 100 —150. Już w październiku skoczkowie powinni wyjść na śnieg. W ub. r. Austriacy przez cały październik i listopad ćwiczyli u siebie w Muelbach i to na skoczniach o różnych profilach. Nasi byli kilkanaście dni w Austrii, potem w zależności od pogody skakali w Zakopanem. Dopiero w trakcie sezonu nasza czołówka dochodzi do niezłej formy, osiągając jak uczy praktyka — najlepsze wyniki w marcu. Czy igelit będzie tym lekarstwem, które uzdrowi polskie skoki? Zobaczymy w przyszłym sezonie 1975/76, gdyż już na pewno na wiosnę tego roku położony zostanie igelit na Średniej Krokwi. „Musimy skakać na obiektach o różnych profilach — mówi L. Nadarkiewicz. A tymczasem mamy w kraju zaledwie 4 skocznie, kilka obiektów nieremontowanych — rozleciały się (Bukowina, Krynica, Zwardoń). Jeśli chcemy stawiać na skoki, konieczne są nowe obiekty, przede wszystkim zespół skoczni rezerwowych na Kowańcu.”
Działamy na wyczucie
„Każdy dzień śniegu skoczkowie starają się wykorzystać do maksimum. Skaczą wówczas po kilka, kilkanaście razy. W ciągu krótkiego czasu — mówi J. Fortecki — chcemy nadrobić to, co powinno być zrobione na przestrzeni kilku miesięcy. Ta nerwowość, zbytni pośpiech — nie przyznaje J. Fortecki — nie sprzyjają osiąganiu wysokiej formy. Zawodnicy się denerwują, bo nie wychodzą im poszczególne elementy, popełniają błędy, nad których wyeliminowaniem trzeba nieraz długo pracować. Dochodzi do tak paradoksalnej sytuacji, że my trenerzy nie bardzo potrafimy sterować formą skoczka, zaskakują nas nagłe kryzysy zawodników. Działamy bardziej na wyczucie, doświadczenie, ale tak będzie dopóty — dopóki nasz trening nie zostanie oparty na naukowych metodach i nie otrzymamy nowoczesnej bazy szkoleniowej.”
„Tak wygląda prawda o polskich skoczkach. To, że w tej dyscyplinie zdobyliśmy 1 złoty medal na Olimpiadzie (Fortuna), 1 brązowy na MS (Daniel-Gąsienica), w tych warunkach należy uznać za wielki wyczyn. Mamy — i potwierdzają to trenerzy — niezwykle utalentowaną młodzież. Oczywiście — obok metod treningowych, bazy szkoleniowej — na wynik składa się też praca zawodnika. Z tym w latach poprzednich było różnie, niektórzy zawodnicy obniżyli loty bo trenowali za mało, prowadzili niesportowy tryb życia. Ale rodzi się pytanie — jeśli trafi się skoczek wielce uzdolniony, pracowity, trenujący z pasją — jak ostatnio S. Bobak — czy nasze metody treningowe wystarczą by doprowadzić go do czołówki światowej. I by w tej czołówce pozostał przez kilka lat?"
Honoru bronił dwuboista
„Jednorazowe wyczyny naszych skoczków nie miały oparcia w szerokiej bazie, nasi skoczkowie zdobywali medale wyłącznie... talentem. Mamy 1977 roku, a nasze kluby nadal pracują w chałupniczych warunkach, nie dopracowano się nowoczesnych metod szkoleniowych. Potwierdzeniem tego może być fakt, iż po drodze zmarnowano wiele najczystszych talentów, przykładowo Fortuna i Daniel-Gąsienica nigdy nie powtórzyli już swoich wyczynów; najczęściej nasi skoczkowie błyszczeli jeden, co najwyżej dwa sezony (przykład: Kocjan, Krzysztofiak), by potem nie odgrywać już żadnej roli. Poza Stanisławem Bobakiem, który też wykazuje regres w stosunku do lat poprzednich — nie mamy ani jednego skoczka średniej międzynarodowej klasy. W ostatnim konkursie memoriałowym honoru skoczków bronił... dwuboista — Stanisław Kawulok, w drugim konkursie wyprzedził wszystkich skoczków specjalistów!”
Przegrywamy już nawet z Bułgarami
„ Nigdy więc nie było w tej konkurencji za dobrze, choć medale przysłaniały niektórym mało wesołą rzeczywistość. Ale tak dramatycznej sytuacji jak obecnie — nie pamiętam od lat. Po przegrywali z czołówką w granicach 20—30 m, a to jest już różnica kilku klas, jeśli wziąć pod uwagę fakt, iż startowali na dobrze sobie znanej Krokwi. Drużynowo przegrywamy już nawet z Bułgarami, którzy jeszcze przed paroma laty dostawali od nas solidne lanie. Tylko patrzeć, jak Węgrzy zdystansują naszych skoczków... Dlaczego tak się dzieje? Skąd ten tak głęboki regres polskich skoków? Czy w naszym kraju nie ma utalentowanej młodzieży?”
„ - Jak tu mówić o prowadzeniu sensownego szkolenia — mówi trener Stanisław Węgrzynkiewicz — skoro w klubach nie mamy, na czym skakać. Nart skokowych dostajemy za mało, ale z tym może jakoś poradzilibyśmy sobie. Gorzej, iż nie mamy wiązań do nart. Podobnie nasz przemysł „zapomniał” o produkcji kombinezonów dla skoczków. Dzisiaj cały świat — niech pan spojrzy choćby na Bułgarów — skacze w aerodynamicznych kombinezonach. Czy to taka wielka sztuka uszyć w Polsce odpowiedni strój dla narciarza? Chłopcy startują często w strojach uszytych przez... rodziców, brak też kasków ochronnych. A to już oznacza przed startem stratę do rywala dysponującego nowoczesnym sprzętem i ubiorem o jakieś 10 metrów".
„ - Proszę nam powiedzieć — gdzie mamy trenować? – pyta trener Przybyła. - Tej zimy warunki śniegowe były kiepskie, na skutek wiatrów i odwilży zaledwie kilka razy udało się przygotować do startu skocznie w Szczyrku i Wiśle. Od lat mówi się o konieczności zbudowania skoczni treningowych położonych wysoko w górach, gdzie śnieg leży całą zimę.”
Czytaj też: 50 lat temu Wojciech Fortuna został mistrzem olimpijskim